Recenzje

[101] „Legendy i Latte” Travis Baldree – recenzja

Jak pewnie większość czytelników tego bloga wie, fantasy to mój absolutnie ulubiony gatunek literacki. Przeczytałem w swoim życiu wiele książek z magią i smokami w rolach głównych. Raz na jakiś czas trafia się literatura, która wymyka się z ogólnego schematu, jakim obrosły książki tego gatunku. Na pewno jedną z nich jest ostatnio głośna premiera, czyli Legendy i Latte. Czemu tak się dzieje?

Orczyca Viv, po wielu latach wojowania i bycia poszukiwaczką przygód, postanawia osiąść w mieście Thune i założyć tam kawiarnię, co jest jej największym marzeniem. Wcześniej zabiła pewnego specyficznego potwora, którego klejnot, zakopany w jej lokalu, ma „spełnić marzenie jej serca”.

Viv więc kupuje starą stodołę, kubki, łyżki, dosyć spory ekspres do kawy, po czym otwiera swój biznes. Po drodze zawiera przyjaźnie ze swoimi pracownikami, klientami i sąsiadami – należy tutaj wymienić przede wszystkim hobgoblina Kata, sukkubicę Tandri i Naparstka, szczurołaka, który przygotowuje w lokalu, nazwanym Legendy i Latte, przepyszne wypieki, które można podgryzać wraz z kubkiem kawy.

Najwyraźniej magiczny klejnot działa, gdyż Viv pozyskuje nie tylko dużą liczbę przyjaciół, ale także i rozkręca swój interes. Niestety, istnieje osoba, która doskonale wie, co Viv zrobiła, a która pragnie spełnić swoje własne marzenia, nawet za cenę zniszczenia marzeń orczycy…

Muszę powiedzieć, że kiedy chwyciłem w dłonie Legendy i Latte, spodziewałem się fantasy odmiennego niż cała reszta. Pod tym względem nie jestem zawiedziony. Duża część książki została poświęcona na sprawy wręcz przyziemne, takie jak remont stajni, zakupy związane z przybytkiem, czy też rozwijanie menu kawiarni Viv. Jest tu też całkiem sporo dialogów i rozwijania relacji na linii Viv – inni ludzie. Taka obyczajówka w miejscu zazwyczaj heroicznego fantasy to dosyć ciekawy wątek, nawet jeśli recenzowana powieść nie jest literaturą psychologiczną na poziomie Brandona Sandersona.

Cieszy mnie również ukazanie zła w książce. W fantasy zazwyczaj mamy do czynienia z jakimś Evil Overlord, który jest ZŁY!!!, ma armię orków/nieumarłych/demonów i pragnie zniszczyć cały świat. Tutaj zło występuje w postaci jednej osoby, która jest chciwa, zawistna i egoistyczna. Znacznie łatwiej w nie uwierzyć i jest bardziej realistyczne. Ładnie to też pasuje do wątku przewodniego powieści.

Owym wątkiem jest to, że prawdziwym skarbem nie jest magiczny klejnot, posiadanie na własność kawiarni ani nawet pyszna kawa i bułeczki, tylko przyjaciele, nasza z nimi relacja i to, co są w stanie dla nas zrobić, gdy jesteśmy w potrzebie. To bardzo budujące, nawet jeśli być może nieco oklepane, to nie czuje się tego w czasie lektury. W tym kontekście to, jak naprawdę działał magiczny klejnot, jest po prostu wisienką na torcie.

Cieszą mnie także dwie rzeczy. Po pierwsze, powieść zawiera romans queerowy i to bardzo fajna rzecz. Po drugie, mam wrażenie, że w „klasycznym” fantasy rasy są nieco odbiciem ras w naszym świecie – czy też raczej uprzedzeń rasowych (nie wiem, białe jak śnieg, dostojne, dobrotliwe elfy i czarne, zawsze złe i brzydkie orki u Tolkiena, hm?). Na kartach Legend i Latte występuje wiele ras, ale albo są pozbawione stereotypów rasowych, które autor uznał za realnie istniejące, albo te stereotypy nie mają dużo wspólnego z rzeczywistością (np.: co wszyscy myślą o sukkubach, a jakie są naprawdę). Ba, największym dupkiem w całej książce jest elf! Strasznie jestem zadowolony z tego anty-rasistowskiego wydźwięku książki. Naprawdę, jest to krok w bardzo dobrym kierunku.

Tłumaczenie nie było złe, ale jedna rzecz mnie rozwaliła i położyła na łopatki. Miecz Viv – przypomnę, przed kawiarnią była wojowniczką – nazywał się po angielsku bodaj Black Blood. Niestety, po polsku przetłumaczono do jako… „Czarnokrew”. To jeszcze nie jest takie złe, ale ten… odmienia to się jako „położyła Czarnokrewa” i… no cóż, to słowo, „Czarnokrewa”, jest takie… średnio estetyczne? Myślę? Za każdym razem, jak je czytałem, to zgrzytałem zębami – a ta odmiana jednak nieco zagościła na kartach książki, eh…

Podsumowując, na jaką ocenę zasługują Legendy i Latte? To całkiem niezła książka i nie żałuję czasu nad nią spędzonego. Nie ma tutaj jakiejś głębokiej psychologii postaci, intrygi, światotworzenia na najwyższym możliwym poziomie bądź nowatorskiego systemu magii, ale nie tego spodziewałem się, gdy chwytałem powieść w dłoń. Chciałem lekkiej i przyjemnej książki o orczycy, która zakłada kawiarnię, i to otrzymałem. I choć nie jest to książka, która jest jakąś absolutną rewolucją, to czyta się ją całkiem przyjemnie. Z pewnością jest ona warta polecenia.

Ocena: Yay! 4/5
Ocena: Yay! 4/5

DANE O KSIĄŻCE:

Tytuł: Legendy i Latte

Tytuł oryginału: Legends & Lattes. A Novel of High Fantasy and Low Stakes

Autor: Travis Baldree

Stron: 328

Wydawnictwo: Insignis

Rok: 2023

Oprawa: miękka

Dodaj komentarz