Okołoksiążkowo

Luźne myśli w temacie 451 stopni Fahrenheita – okołoksiążkowo

Drodzy Cztylenicy/czki/Os. Czytelnicze.

W dzisiejszym wpisie blogowym chciałbym z Wami porozmawiać o moich wrażeniach i luźnych przemyśleniach w temacie książki 451 stopni Fahrenheita.

Zacznijmy może od opinii Stanisława Lema, który uważa ową książkę za „infantylną”. Jego zdaniem palenie książek przez nazistów było pomniejszym problemem w porównaniu z okrucieństwami, których dopuszczali się na terenie okupowanej Polski, w książce Raya Bradbury’ego zaś palenie książek jest ukazywane jako największe – żeby nie powiedzieć „jedyne” – zło.

Ja… troszkę rozumiem taką perspektywę i muszę przyznać, ma ona jakąś wewnętrzną spójność logiczną. Jednak, mimo mojego szacunku co do Lema jako intelektualisty, nie mogę się z nią zgodzić.

Tak, naziści budowali w Polsce obozy śmierci, zaatakowali ją i zdominowali, i tak, to wszystko jest jedną z najczarniejszych stron na kartach historii narodu polskiego. Tyle tylko, że owe czyny istnieją na pewnym kontinuum. I częścią tego kontinuum jest palenie książek. Kontinuum owo wygląda mniej-więcej tak:

agresywna, nazistowska retoryka polityczna → palenie książek → atak na Polskę → budowanie w Polsce obozów śmierci

Istniały na tym kontinuum miejsca, gdzie można było (i należało!) zatrzymać nazistów i Hitlera, ale niestety, naród niemiecki tego nie dokonał. I tak, jednym z tych miejsc – bodaj jednym z ostatnich – było palenie „nieprawomyślnych książek”. Gdyby Niemcy wyszli na ulice, gdy naziści palili literaturę, gdyby wszyscy powiedzieli panu Adolfowi stanowcze „nein!”, to nie doszłoby wtedy do podbicia Polski i budowania na polskiej ziemi obozów śmierci. Niestety, owa szansa dziejowa została zmarnowana, z efektem, który jest oczywisty dla każdej osoby znającej podstawy nauk historycznych.

Poza tym, myślę, palenie książek *JEST* niewłaściwe i moralnie naganne. Nie tak mocno jak masowe mordowanie ludzi, oczywiście, ale w omawianym przykładzie dalej jest to złem i zbrodnią przeciwko zasadom moralnym – a także prawu do swobodnej myśli i wolnej wymiany idei w społeczeństwie. Owszem, to zło blaknie w porównaniu z bólem osób osadzonych w obozach śmierci, ale ten fakt nie czyni wcale z tego „mniejszego” (lecz nie małego!) zła czynności moralnie neutralnej.

Podsumowując, nie wydaje mi się, by jak to ujął Lem, 451 stopni Fahrenheita było „infantylne”. Mimo tego, że rozumiem jego perspektywę i ją szanuję. Muszę się jednak tutaj fundamentalnie nie zgodzić.

Innym tematem, który chciałbym poruszyć w tym tekście, jest pewien cytat z angielskiej Wikipedii. Wygląda on następująco:

In a 1994 interview, Bradbury stated that Fahrenheit 451

 was more relevant during this time than in any other, stating that, „it works even better because we have political correctness now. Political correctness is the real enemy these days. The black groups want to control our thinking and you can’t say certain things. The homosexual groups don’t want you to criticize them. It’s thought control and freedom of speech control.”[9]

Przyznam szczerze, nie wiem co powiedzieć…?

Dobrze, więc tak: polityczna poprawność nie jest jakimś „wrogiem wolnego myślenia”. Polityczną poprawność można opisać następująco: szacunek dla człowieka, który jest w mniejszości. I o ile można czasami spotkać się w dyskursie z „radykalną poprawnością polityczną” to już raczej byśmy nie mówili o „radykalnym szacunku dla drugiego człowieka”, prawda?

[Jestem pewien, że jakiś wielki pisarz powiedział kiedyś coś podobnego – wydaje mi się, Gaiman lub Pratchett – ale niestety, nie mogę niczego podobnego teraz znaleźć w internecie. Damn!]

Odnośnie „czarnych i homoseksualnych grup”, których – podobno – nie można krytykować. Eh… pan Bradbury najwyraźniej myli „krytykę” i „mowę nienawiści/dyskryminację”. Powiem tak: można KRYTYKOWAĆ każdego, niezależnie od seksualności i koloru skóry. Nie można ATAKOWAĆ kogoś tylko dlatego, że ma odmienną seksualność lub kolor skóry.

Przykład? Homokomando. Jego członek zgwałcił innego mężczyznę, a same Homokomando, zamiast się zajmować tą kwestią, chciało ją poukrywać po kątach – w dodatku atakując dziennikarza, który się pochylił nad problemem. To jest krytyka, nie tylko dozwolona, ale wręcz konieczna.

Nie można jednak powiedzieć „jesteś gejem/lesbijką, więc jesteś gorszy, nie będę respektować Twoich praw człowieka”. To nie krytyka, to homofobia i nic więcej. I do homofobii (jak i rasizmu i paru innych „kwiatków”) nikt nigdy nie ma prawa. Koniec i kropka.

W sumie, to ciekawe jest, że owa wypowiedź padła w ‘94. Jak dobrze wiemy, nawet teraz osoby czarnoskóre w Ameryce są dyskryminowane (np.: policjanci je masowo mordują – nie istnieje chyba gorszy rodzaj dyskryminacji, będąc szczerym) a osoby LGBT w tamtych czasach mogły sobie pomarzyć nie tylko o równości małżeńskiej, ale i choćby związkach partnerskich. Ba, istniały wtedy stany, gdzie dobrowolny seks z osobą tej samej płci był przestępstwem (np.: Teksas).

Szczerze? W wypowiedzi Bradbury’ego nie widzę współczucia i empatyzowania się z osobami, które cierpią w wyniku niesprawiedliwości. Widzę jednak oburzenie, bo owe osoby „mają czelność” się sprzeciwiać i „no, swojego miejsca nie znają”. I… mogę coś powiedzieć? Wiem, że autor był wtedy bardzo starym człowiekiem, ale… nie wydaje mi się, by „starość” zwalniała nas z empatii, krytycznego myślenia i podstawowych zasad moralnych. Rozumiem, że osoby w pewnym wieku mają pewien problem, by nadążyć za zmieniającym się światem, ale… lubię myśleć, że nie powinniśmy traktować wieku jako wymówki do stosowania fundamentalnych zasad moralnych i logicznego, krytycznego myślenia.

[Chyba, że dana osoba ma demencję starczą, oczywiście, ale tutaj ciężko o tym mówić.]

To druga rzecz, którą chciałem powiedzieć odnośnie 451 stopni Fahrenheita. Dziękuję, że za mną byliście i że przeczytaliście ten tekst – miałem ochotę uzewnętrznić pewne przemyślenia, które mi chodziły po głowie od czasu lektury tej książki.

Dodaj komentarz