Okołoksiążkowo

O drogich ebookach, które „nie mogą” być tańsze i o jednolitej cenie książki słów kilka – okołoksiążkowo

Notka blogowa sponsorowane przez astronomiczne ceny książek z cyklu Koło czasu na Publio (o ile się orientuję, u innych sprzedawców nie jest lepiej). Może parę słów wyjaśnienia.

Koło czasu to jedna z lepiej sprzedających się serii fantasy w historii. Jest także niezwykle monumentalna – składa się z 14 tomów, każdy po około 1000 stron. Jak można się domyślić, na takiego kolosa nie ma miejsca na półce (podobnie jak na Archiwum Burzowego Światła) i jedynym sposobem, by się wyposażyć we wszystkie książeczki, pozostają ebooki. I… no właśnie, w tym momencie zaczynają się schody.

Na Publio bez żadnej przeceny te książki kosztują od 48 do 56 zł. Wyliczywszy średnią z wszystkich dostępnych obecnie tomów (ostatni to Korona Mieczy, liczę tylko te w nowym wydaniu) średnia cena wynosi 52,5 zł. Warto przy tym zaznaczyć, że nowsze tomy są droższe i jeśli taki trend się utrzyma w przyszłości, to średnia cena odpowiednio wzrośnie. 52,5 x 14 = 735 zł. Tyle trzeba (minimum!) przeznaczyć na cały cykl. I fakt, gdyby to były książki bardzo grube, w twardej oprawie, szło by taki wydatek zrozumieć. Ale za 14 ebooków, nawet tych większych? Czy to nie jest zbyt wygórowana cena, zwłaszcza jak na Polską kieszeń?

[Warto zaznaczyć, że przy „kupowaniu hurtem” Publio nalicza rabat w wysokości – obecnie – coś koło 10%. Tak więc gdybym chciał zakupić wszystkie książki z powyższego cyklu, to musiałbym zapłacić „tylko” 661 zł. Gdybym jednak kupować co miesiąc po jednym egzemplarzu – a wymagane ponad 650 zł to przecież zaporowa suma – to nie mógłbym sobie wliczyć owej promocji.]

Sprawdziłem zresztą – na Taniej Książce Oko Świata, pierwszy tom cyklu, można zakupić w twardej oprawie za 44,80 zł (czyli znacznie taniej niż na Publio), ale co ciekawe, cena bazowe książki (bez wielkiej promocji, z której Tanie Książka jest znana) wynosi w zaokrągleniu 65 zł. Na Publio cena (bez żadnej promocji) Oka Świata to 48 zł. Teraz parę obliczeń – zgodnie z moim kalkulatorem proporcji, cena 48zł z 65 to około 74% (okej, zaokrąglmy: 75%).

[Może jeszcze w temacie powyższego nawiasu – gdyby wszystkie książki na Taniej Książce kosztowały, przyjmijmy, 47 zł, to za całe 14 książek wydałbym około 660 zł. Za drukowane książki w twardej oprawie, przypomnę. Publio w tym samym czasie oferuje cały cykl za 661 zł (przy promocji jednorazowego zakupu!). Ponadto, nie oszukujmy się, książka drukowana jest i powinna być dobrem luksusowym, co poniekąd uzasadnia cenę. Czy jednak produkt w 100% cyfrowy można uznać za dobro luksusowe? Nie. Więc nie widzę usprawiedliwienia dla praktycznego braku różnicy w cenie.]

Więc… mamy produkt w twardej oprawie, który liczy sobie prawie 1000 stron. Żeby wyprodukować egzemplarz, należy zakupić papier, wydrukować go przy pomocy tuszu, oblec w twardą okładkę, rozesłać (pewnie samochodami pracującymi na benzynie bądź gazie, ostatnio coraz droższym?) i zmagazynować. Każda księgarnia będzie musiała też opłacić z ceny okładkowej swój personel – wyobraźmy sobie, ile małych księgarni w całej Polsce musi z tego żyć, jak i koszt czynszu dla Empików i Światów Książki w galeriach handlowych, który swoje kosztuje.

Oczywiście, do powyższego dochodzą pewne koszty stałe – licencja na książkę, pensja dla tłumacza, redaktora i grafika, co zadba o piękny obrazek na okładce itp. Uważam jednak, że (1) te koszty są zawsze, także w przypadku ebooków, więc nie wychodzimy tutaj ani na plus, ani na minus, ale (2) jeśli wydajemy i ebooka, i książkę tradycyjną, to ebook ma niejako powyższe „w pakiecie”. Oczywiście, jego sprzedaż też powinna zwrócić część tych kosztów, ale skoro i tak było to potrzebne do edycji papierowej, to wykorzystanie powyższych w przypadku także ebooków można niejako uznać za „bonus”. Odpowiednik kupowania na DriveThru RPG-a drukowanego i prawie-za-darmo PDF-a za dopłaceniem ledwie paru dolarów, choć tu oczywiście mówimy o odbiorcy, a nie procesie produkcyjnym. Mimo wszystko uważam to za całkiem dobrą analogię.

[Notabene, powyższa promocja dowodzi, że argumenty, jakoby ebooki „nie mogły być w ogóle tańsze” i były „bytami samymi w sobie” (czy coś) jest z gruntu kłamliwa.]

Zastanówmy się przez chwilę nad tym, jakie koszta – poza „stałymi” – trzeba ponieść, aby stworzyć ebooka? Przede wszystkim – opłacić jego „przerobienie” z pliku DOC/RTF/ODF na PUB/MOBI. Nie znam się na MOBI w ogóle, ale PUB to (w pewnym uproszczeniu) stary dobry HTML i CSS. Oczywiście, takie oprogramowanie strony internetowej, by się poprawnie wyświetlała na każdym ekranie wymaga nieco czasu, ale myślę, że w przypadku ebooków – które zawierają mniej elementów strony internetowej i ich podstawowy schemat jest z grubsza ten sam, w przeciwieństwie do stron, które mogą być w miliardzie form i kolorów – wystarczy raz stworzyć odpowiedni kod CSS (nazwijmy to) a potem już hurtowo stosować to do odpowiednich książek, kopiując i wklejając to, co redaktor uzna za tekst o wysokim poziomie. Czy naprawdę można to nazwać wysokim kosztem?

Jeszcze jedno – w momencie, gdy mam już przygotowany jeden, jedyny plik ebooka, mogę go sprzedawać w nieskończoność. Największy zaś nakład książek w pewnym momencie się skończy i trzeba znowu płacić za druk, papier i dystrybucję/magazynowanie. Im dłużej dany ebook jest w sprzedaży, tym bardziej się zwraca wydawnictwu. To pewna cecha, której klasyczne książki nigdy mieć nie będą (tym bardziej, że można je kupić z drugiej ręki, pomijając oryginalnego sprzedawcę, a ebooków nie).

Dystrybucja i sprzedaż także jest znacznie tańsza. Każdy egzemplarz papierowy musi „pracować” na mniejsze lub większe księgarnie, które go sprzedają, ale sklepów z ebookami jest znacznie mniej, nie muszą też bawić się w magazyny i rozsyłanie paczek oraz noszenie ich na pocztę. Zważywszy na to, że sklepów z ebookami jest mniej, a sprzedają więcej książek od typowej „fizycznej” księgarni, marża na jednym egzemplarzu może być mniejsza, a sklep i tak wyjdzie na swoje. Coś jak Amazon, który zdominował rynek.

Oczywiście, sklepy z ebookami też ponoszą jakieś koszty – dostęp do Internetu, serwery i dyski twarde, prąd dla owych serwerów, informatycy, którzy zadbają o poprawne ich funkcjonowanie, domena internetowa, obsługa klienta. Powiedziałbym jednak, że ogólne koszta (zważywszy na rozmiar sklepu i obrót) są mniejsze niż księgarenki z mniejszego miasteczka, w której trzeba zakupić książkę za pełną cenę, bo inaczej nie utrzyma się na rynku.

Z ciekawości spojrzałem na rynek angielski ebooków. Ciężko jest porównywać wszystkie książki, ale jest jedna rzecz, która ostatnio wpadła mi w oko – edycja kolekcjonerska Slayersów (było kiedyś takie anime) w twardej oprawie. Podstawowe cena książki – w jednej znajdują się 3 tomy – wynika w przeliczeniu na złote 150 zł. Amazon oferuje ją za ok. 120 zł, tak na boku. Rakuten Kobo oferuje jednak ebooki już za 7 dolarów, czyli przy obecnym kursie – 30 zł. Co ważne, o ile się orientuję nie jest to czasowe obniżenie ceny, a jej stała wartość.

Dobrze, znowu skorzystajmy z kalkulatora proporcji. 30 zł z podstawy 150 to dokładnie 20%.

Jest różnica? 75% a 20%? Jest. I o to cała sprawa.

Chciałbym jeszcze dodać trzy rzeczy. Po pierwsze, często się słyszy, że ebooki w Polsce to kilka procent rynku i z tego powodu nie mogą mieć niższej ceny (czy coś). No cóż, jeśli cena nie jest znacząco odmienna od ceny książki drukowanej, a ta druga uchodzi za znacznie bardziej prestiżową, to nie ma co się dziwić. Uważam, że wydawcy nie mają najmniejszego prawa marudzić „boooooo, mały udział w rynku” skoro, moim zdaniem, sztucznie zawyżają ceny, czyniąc zakup ebooka po prostu nieopłacalnym. Gdyby masowo obniżyli ceny – nawet nie do 20% ceny okładkowej, ale choćby tak z 50% byłoby okej, moim zdaniem (rynek w Polsce jest jednak mniejszy od anglojęzycznego, a Polacy masowo nie czytają) to by zobaczyli zwiększoną sprzedaż i udział w rynku. Nie jest to chyba jakaś obrazoburcza myśl?

Po drugie, tak zwana jednolita cena książki. Jak widać w powyższym, wydawcy potrafią ją zawyżyć i szczerze? Tylko polowanie na promocje może coś tutaj wskórać. Co więcej, pamiętam przynajmniej jedną książkę – Obcą Diany Gabaldon – której okładkowa cena wynosiła aż 100 zł (!!!) przy czym nie miało to najmniejszego usprawiedliwienia. Myślę, że gdyby, jak chcą wydawcy (ale niekoniecznie czytelnicy) uchwalić ustawę o jednolitej cenie książki, to moglibyśmy być częściej skazani na takie… potworki. Nie tylko ebooki za 75% ceny książki drukowanej, ale także drogą Obcą. Niby wydawcy mieliby sami między sobą konkurować cenami, ale jestem w stanie sobie wyobrazić bardzo łatwo, że ceny okładkowe (i stałe) byłyby takie, jak sobie wymarzyli kapitaliści, a nie takie, jakie obecnie reguluje rynek. I byłby to cios w biblioteczki domowe Polaków. A nie każdy żyje w dużym mieście, gdzie jest łatwy dostęp do porządnej biblioteki – ja sam jeszcze parę miesięcy temu żyłem w miasteczku 10 000 mieszkańców, gdzie biblioteka była na drugim jego krańcu (miasteczko jest rozciągnięte geograficznie) i mieściła się w 1 (słownie: jednym) pokoju. A do mojego obecnego mmiejsca zamieszkania trza było zakupić bilet komunikacji publicznej w obydwie strony. Więc proszę, nie róbmy tego Polakom, zwłaszcza z mniejszych miejscowości.

[Jeszcze jedno: odnośnie 100zł za Obcą, chyba nawet samo wydawnictwo się puknęło w głowę, gdyż obecnie można zakupić tę książkę w promocji -30%, czyli za 70 zł. Dalej drogo. Ale gdybyśmy mieli jednolitą cenę książki, to sorry memory, wybul stówę. Czyżby ta jednolita cena, o której wydawcy tyle mówią, nie była jednak taka wspaniała?]

Po trzecie w końcu, mam wrażenie, ze to wszystko, o czym tutaj piszę, w pewien sposób dowodzi jakiejś izolacji wydawców od warunków życia w Polsce. Klasa średnia zaczyna się w kraju nad Wisłą od 3000 zł miesięcznie, 2000 zł to pensja minimalna, moja renta wynosi coś koło 1300 zł – z dodatkiem dla niepełnosprawnych – w takim kontekście ebooki (np: Koło czasu) po 50 zł świadczą o jakimś zaciemnieniu umysłowym. Jeśli żyję za Zachodzie Europy i zarabiam (np: w Niemczech) minimum 1600 euro na miesiąc, a ebook kosztuje 10-15 euro, to nie jest to szczególny wydatek dla mojego budżetu. Jeśli w Polsce mam wydać za tą samą książkę ponad 50 zł, to coś tu jest bardzo nie halo. Ogólnie procent ceny w stosunku do druku na poziomie 75 punktów mnie oburza, ale także to, ile w Polsce trzeba wydać za książkę (nawet produkt cyfrowy!) w stosunku do naszych zarobków. Uważam, że to brak szacunku względem kupujących i zwykłe na nich żerowanie. Inaczej tego nazwać nie idzie.

PS. W przypadku gier RPG, gdzie trzeba zaprojektować layout, opłacić grafików i game designerów – podejrzewam, że produkcja RPG-a jest droższa od zwykłej książki, a zyski mogą być mniejsze, gdy graczy nie jest tak znowu wiele – wersję elektroniczną można kupić na DriveThruRPG za ok. 50-55% ceny drukowanej, co jednak nie wyklucza częstych promocji. Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego w Polsce za produkt cyfrowy mielibyśmy płacić haracz w postaci 75%. Najmniejszego, powiadam.

Dodaj komentarz