Buszujący w Zbożu to klasyka literatury amerykańskiej, napisana przez pana Salingera. Opowiada ona o przygodach chłopca imieniem Holden Cauffield, który spędza dni zbliżające się do Bożego Narodzenia w Nowym Yorku po wyrzuceniu ze szkoły (kolejnej już).
Muszę przyznać na samym wstępie – książka jako taka mi się nie podoba. Przede wszystkim, narrator i główny bohater to jedna i ta sama osoba i… no cóż, z tego względu miałem ochotę rzucić nią o ścianę. Te głupie przemyślenia chłopaka, te jego „nic mi wiecznie nie pasi i co mi zrobicie”, to bycie buntownikiem bez żadnego uzasadnienia i potrzeby, brak jakichś ambicji intelektualnych… myślę, że Holden to postać, której nie w sposób polubić. I niestety, przenosi się to na całą książkę.
Dzieje się tak dlatego, że „jądro” Buszującego… to tak naprawdę nie bohaterowie, ich psychika bądź dialogi, a narracja Holdena (z tego też powodu nie wyobrażam sobie ekranizacji). I ta narracja bardzo działa na nerwy. Gdyby narracja nie była aż takim wielkim skupieniem autora, to jeszcze szło by jakoś – słowo klucz – z nią wytrzymać, ale tak? Eh, beznadziejne to.
Chyba jedyną postacią, którą naprawdę polubiłem, był Pan Antolini (choć oczywiście Phoebe, siostra Holdena, też jest pozytywną postacią) i dwie nieco zagubione zakonnice. Poza tymi wyjątkami, ciężko w tej książce komukolwiek kibicować lub trzymać za kogoś kciuki. A ja, jako czytelnik, mam potrzebę więzi duchowej z osobami, o których czytam, niezależnie od ich realności. I Buszujący w Zbożu, co tu dużo mówić, nie odpowiada na taką potrzebę w ogóle.
Jestem głęboko w szoku. Możliwe, że ta literatura jest jakimś osiągnięciem intelektualnym, ale mam swoje wątpliwości, czy ma ona jakąkolwiek wartość czysto artystyczną. Z irytującym narratorem i masą negatywnych bohaterów, ciężko tutaj o jakąś radość z lektury. Gdyby ta książka była grubsza, nie wiem czy bym ją dokończył. Na szczęście, jest dosyć mała i chuda, więc nie musiałem stawać przed takim wyborem.
Muszę jednak przyznać, że przynajmniej padło tutaj parę cytatów, które są mądre i które wypada sobie gdzieś zanotować albo wydrukować i powiesić na ścianie. To jedna z nielicznych dobrych rzeczy, które mogę powiedzieć o tej pozycji. Niestety, nie wpływa to znacząco na moją finalną ocenę tej powieści.
Jeszcze jedno: język książki był bardzo homofobiczny i przyznam szczerze, nie lubię tego w ogóle. Jakieś „pedały” czy też „cioty” uważam, nie tworzą dobrej narracji bądź fabuły. Ja wiem, że Holden przeklinał i był wiecznie na nie, ale uważam, że to jednak przekroczenie pewnej granicy. No cóż, po prostu pan artysta zrealizował swoją wizję artystyczną, a że daną książkę może kiedyś chwycić w ręce osoba homoseksualna? A co to pana wielkiego artystę, on miał swoją wizje!
[Żeby było jasne – nie twierdzę, że autor był homofobiczny w ten sam sposób jak jego bohater, ale to on jako psiarz podjął decyzję o umieszczeniu takiego języka w książce – i jest to język, który godzi w moją godność.]
Podsumowując, jaką książką jest Buszujący w Zbożu? Z okropnie poprowadzoną narracją, której główny bohater to przegryw życiowy mający się za alfę i omegę. Postaci pozytywnych jest tutaj tyle, ile kot napłakał, a jedyną zaletą książki jest bodaj to, że na szczęście jest króciutka. Jeśli dodamy do mieszanki homofobiczny język, mamy pozycję, która wprost krzyczy „trzymaj się ode mnie z dala!”. Myślę, że to już kolejna klasyka, która znalazła się na liście klasyków z niezrozumiałych dla mnie pobudek. No cóż, smuteczki!
![Ocena: Meh 2/5](https://libridisimone.wordpress.com/wp-content/uploads/2020/10/oceny-2.png?w=250)
DANE O KSIĄŻCE:
Tytuł: Buszujący w Zbożu
Tytuł oryginału: Catcher in the Rye
Autor: J. D. Salinger
Stron: 303
Wydawnictwo: Albatros
Rok: 2017
Oprawa: miękka