Recenzje

[106] „Pas Deltory. Miasto Szczurów” Emily Rodda – recenzja

Trzecia część Pasa Deltory, po puszczy ze strażnikiem i jeziorze z potworami, zabiera nas do (niegdysiejszej) cywilizacji, to jest tytułowego Miasta Szczurów. Zanim nasi bohaterowie, to jest Jasmine, Barda i oczywiście Lief dojdą do owego miejsca, będą ich czekać kolejne przygody.

Książka zaczyna się od sceny, w której bohaterów gonią dzieci Thaegan, które pragną pomścić swoją matkę. Dzięki sprytowi herosów i wykorzystaniu przez nich łakomstwa i wzajemnej niechęci potworów, udaje im się ujść z życiem.

Co myślę o tej scenie? No cóż… Emily Rodda to nie Tolkien, a Pas Deltory to nie Hobbit. W Hobbicie każdy z krasnoludów otrzymał swoją własną osobowość i charakter, pomimo tego, że nie była to przecież aż tak gruba książka, a krasnoludów było… ile? Coś koło 12? Tutaj zaś nie wiemy o dzieciach Thaegan praktycznie niczego pod względem psychologicznym, a same potworki znikają równie szybko, co się pojawiają – podobnie jak zresztą sama czarownica.

Potem jednak jest już nieco lepiej. Bohaterowie natrafiają na sklep, w którym mogą zakupić potrzebny im ekwipunek, poznają nieco jego sprzedawcę, Toma, a także natrafiają na pewne ciekawe miasto z niezwykłymi, z pozoru alogicznymi mieszkańcami i zwyczajami.

To, co podoba mi się w tej książce, to to, że wszystko ma tutaj pewien sens. Zwyczaje miasta Szur-Łapów, czy też ich historia, pojawiają się też bardzo ciekawe dialogi poświęcone choćby kwestii tego czy królowie Del są odpowiedzialni (i jak bardzo) za stan własnego państwa, czy też skupione na kwestii neutralności i tego, co naprawdę ona znaczy i jak dobrze można na niej wyjść (nawet jeśli bohaterowie nie musieliby się tutaj zgodzić). Po prawdzie to myślę, że owe „przemyślane dialogi” są jednym z ciekawszych elementów lektury, będąc szczerym.

Jeśli jest coś, na co mógłbym kręcić nosem, to niestety, znowu jest to główny zły. Myślę, że mógłby być dosyć ciekawy – inteligentny, telepatyczny, wielki wąż – ale… no niestety, podobnie jak Thaegan, pojawia się ledwie na chwilkę, po czym znika z kart książki. A szkoda, bo był bardzo fajny i chciałoby się go więcej. Znaczy, dostał nieco więcej czasu antenowego, motywacji i wypowiedzi niż ta nieszczęsna Thaegan, ale dalej było to ledwie kilka stron. Hm, smuteczki?

Podsumowując, co sądzę o Mieście Szczurów? To całkiem udana książka. Mniej mamy tutaj różnych bezdroży i dzikich miejsc znanych z poprzednich części, więcej kontaktów z ludźmi i próby zrozumienia ich i ich zwyczajów. Parę dialogów było bardzo rozsądnych i uważam że bardzo dobrze, że się pojawiły w tej powieści. Niestety, główny zły, jak zwykle zresztą, był niezwykle epizodyczny i nie zagościł na kartach tej lektury zbyt długo, a szkoda, bo z wszystkich „bossów” do tej pory ten podobał mi się najbardziej. Myślę, że ta powieść zasługuje na solidną czwórkę – jest całkiem okej i nie wznosi się ani nad poziom poprzedniczek, ani go nie obniża. Wierzę, że zapoznawszy się z tą książką w podstawówce, mógłbym jej dać – być może? – piątkę, ale dzisiaj mam 30, a nie 10 lat. Troszkę szkoda w sumie, możliwe, że ta seria powieści zapewniłaby mi wspaniałe, literackie dzieciństwo?

Dodaj komentarz